poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział pierwszy. The opposite of love's indifference






Wykonawszy rano rutynowe czynności, wyszłam do ogrodu trzymając w dłoni nową księgę. Okładkę miała miękką, w kolorze butelkowej zieleni, na niej zaś wyryty był tytuł:  Szkolny magiczny zbiór powtórzeniowy dla klas czwartych”. Biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znajdowaliśmy, pogoda była doskonała. Rodzice postanowili,że na wakacje przeniesiemy się do Polski, aby odpocząć od magicznego świata. Jakby dało się przed nim skryć.

Udałam się na drewnianą altankę, kilka kroków przed lasem. Była stara, biała farba łuszczyła się a drobne listki w kolorze żywej zieleni osiadły gdzieniegdzie. Miała jednak swój urok. Usadowiwszy się na białym, ozdobnym krześle z oparciem z fantazyjnie wykręconego metalu, otworzyłam książkę na rozdziale trzecim, który był zatytułowany: ”Mowa jest srebrem”, po czym jęłam czytać.
”Musisz pamiętać o podstawowych zasadach wymowy zaklęcia. Niedoskonała dykcja i akcent położony na niewłaściwą sylabę spowodują niepowodzenie. Wymawiając daną frazę mów więc bardzo wyraźnie oraz dokładnie…”.
Miau!
-Varen!- Krzyknęłam zaskoczona.-  Przestraszyłeś mnie!
Varen to mój kot. Ma lśniące, czarne futerko, na moje nieszczęście jednak bardzo długie. Czesanie go jest czystą katorgą. Jego oczy są intensywnie zielone i przenikliwe.
- Chodź do mamusi! Ugh, ależ ty ciężki jesteś.- Usiadł z gracją na moich udach, a już po chwili zwinął się w kulkę i cicho pomrukiwał. Sam przybłąkał się pewnego wieczoru do naszej posiadłości. Mimo tego od zawsze był dostojny. Nie lubił się bawić, a na plastikową myszkę patrzył z pogardą.Kocur idealny! Nie jest jednak znowu takim zwykłym kotem. Tak naprawdę jest Cattusraion.
 Pamiętam jak kiedyś wybrałam się na polanę znajdującą się w środku lasu nieopodal domu, a że pogoda była znośna, zabrałam ze sobą Varena. Zasnęłam, a gdy tylko otworzyłam oczy, nieoczekiwanie w zasięgu mojego wzroku pojawił się młody chłopak. Stwierdził, że wspaniałym żartem będzie mnie wystraszyć, niestety nie przewidział, że po zbliżeniu się do mnie, mój kochany kociak zmieni się w pokaźnych rozmiarów lwicaa. Ile było zachodu! Te całe zamieszanie w Ministerstwie, pouczenia, kary pieniężne. Wyczyszczono mu pamięć. Ogólnie rzecz biorąc, Varen zaskoczył wszystkich.
- Panienko Alice! Panienko Alice! - Zwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał głos. Chyba za szybko, gdyż Varen prychnął, zeskoczył z moich kolan i dostojnym truchtem oddalił się od altanki. - Panienko Alice!
- Tutaj jestem, Tadeuszu! W altance!- Tadeusz to nasz polski służący, traktowany jest jednak raczej jako pomocnik. Jego rodzina od pokoleń pomaga naszej. Nie jest najwyższy, ma brązowe włosy poprzetykane siwizną i ziemistą cerę.
- Panienko Alice - zaczął zdyszanym głosem - obiad na stole, a rodzina już czeka.
- Już idę. Mógłbyś poszukać dla mnie Varena? Pobiegł chyba w stronę sadu.
***
Jadalnia w tym dworku była niezwykle ładna. Cała w bieli z kremowymi akcentami. Misterne zdobienia na pewno muszą być niezwykle trudne do wyczyszczenia, a jednak, dzięki pokojówkom, panuje tu niezwykła czystość. Gdy weszłam do pomieszczenia, przy stole zastałam Mafumi i mamę. Taty. o dziwno, nie było. Usiadłam naprzeciwko mojej matki - Arisu Baskertray. Przepiękna Anielica. Moja siostra jest niezwykle do niej podobna. Mają podobne szarozielone oczy, bladoróżowe usta, zgrabny nos oraz białe włosy. Nie siwe, a białe. Długie, lśniące, kolorem zlewały się z obrusem. Delikatnie zakręcone opływały ramiona, końcami muskały oparcie. Mama była naprawdę dostojną kobietą, przez co w pomieszczeniu panowała niezręczna cisza. Zazwyczaj to tata zaczynał rozmowę. Minęła może chwila, czułam jednak, jak przed oczami przelatuje mi wieczność.
- Ojciec się dzisiaj spóźni. Ma bardzo ważny osąd do przeprowadzenia, dlatego zaczniemy dziś bez niego - odchrząknęła niezręcznie. - Anno!
- Słucham? - Zza  kuchennych drzwi wyjrzała śliczna, ciemnowłosa kobieta ubrana w skromny strój z fartuszkiem.
- Podaj do stołu. Mój mąż dziś się spóźni. - Powiedziała.
- Oczywiście. - Dygnęła i wróciła do kuchni.
- Za trzy dni wrócicie do szkoły. Chyba już wiecie, że będziecie uczestniczyć w Turnieju? - zaczęła.
- Tak, mamo, tata wszystko nam wyjaśnił. Nie wiem tylko, z kim pojedziemy?
- Mafumi, czyż to nie jest oczywiste? - Zapytałam. - Pojedziemy z dyrektorką Heleną Świetlik. Wiedziałabyś to, gdybyś przeczytała książkę, którą, przypominam, musimy znać. Mimo to nadal wolisz przeglądać jakieś bajki. - Siostra nadęła policzki i z wyrzutem jęła grzebać w ziemniakach. Była tego dnia jeszcze bardziej wrażliwa niż zwykle.
Anna spisuje się dobrze w swoim zawodzie. Kiedy jest potrzebna, nagle się pojawia, jednak - tak jak teraz - bez żadnego szmeru potrafi podać obiad.
- Musisz pamiętać, że szkoła Effervescfly jest bardzo dobrą uczelnią i nie chciałabym być zmuszona do przeniesienia cię gdzieś indziej, Mafumi. - Mówiła ostro i oschle. Razem z moją siostrą chodzimy do szkoły Effervescfly. Nazwa jest irytująco ciężka do wymówienia. Ale, tak jak i ona, wszystko w Efffly jest dziwne a nauka - trudna. Znajduje się dosłownie w chmurach, a dostać można się do niej jedynie karetą zaprzężoną w boskie lisy. Przepych, wyjątkowość oraz magia to słowa idealnie oddające charakter ów miejsca.
-Wiem, mamo.- Odrzekła pokornie siostra. To nie tak, że nasza mama nie spisuje się w swojej roli. Nie jest zła, czy wredna. Po prostu niedawno tata zaczął brać nadgodziny, a ona się o niego martwiła. Jego praca nie należała do najłatwiejszych.
Nagle słychać trzask. Do kuchni wbiega mężczyzna w czarodziejskiej szacie. Mama podnosi się z krzesła, ściąga brwi.
- Co się dzieje? Co to ma znaczyć, Erneście? Czy-czy coś się stało Olivierowi? - Zająknienie. Oczy szeroko otwarte.
- Proszę się nie niepokoić. Nic poważnego się nie stało. Olivier jest u Munga. Został zaatakowany. - Czarodziej mówił szybko. - Jest lekko poturbowany, nic więcej. Mimo to proszę, aby odwiedziła go Pani ze mną. - Odetchnął i opadł na stojące nieopodal krzesło.
- Merlinie! Ależ oczywiście! Proszę poczekać chwilkę. Anno! Podaj mi płaszcz oraz pantofle! Pospiesz się. - Mama udała się w kierunku holu, Mafumi popędziła za nią. Tylko ja oraz mężczyzna z ministerstwa nie ruszyliśmy się. Jak kto? Tata zaatakowany? Niemożliwe, jest jednym z najlepszych Wyższych. Niemożliwe.
- Czy złapaliście osobę, która napadła na mojego ojca? - Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej głos drżał mi tak jak wtedy.
- Nie, ale zapewniam panienkę, że dowiemy się tego jak tylko...
- Proszę mnie natychmiast zabrać do mojego męża! - Burza blond włosów wychynęła zza rogu.
Mężczyzna skinął do mnie głową po czym udał się za mamą. Następnie usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Po dłuższej chwili zauważyłam, że mojej siostry nigdzie nie ma. Zaraz, zaraz. Skoro nie jest ani z mamą, ani ze mną, to gdzie? Energicznym ruchem wstałam z krzesła i udałam się do holu. Prosto z niego, korzystając z szerokich schodów ruszyła na piętro. Skierowałam się w lewo. Coś było nie tak. Intuicja podpowiadała, czerwona lampka w mojej głowie jarzyła się wyjątkowo jasnym światłem. Szybko szłam przez ciemny korytarz, nie było słychać moich kroków - zagłuszał je gęsto tkany, szkarłatny dywan. Ściany były w kolorze przytłumionej zieleni. Mijałam portrety i pejzaże wiszące na ścianach. Tak! Znalazłam drzwi do jej pokoju. Zastukałam w mahoniowe drzwi.
- Mafumi, jesteś tam? - Mój oddech przyspieszył. - Otwórz. - Cisza. - Mafumi! Wiem, że tam jesteś, otwórz!- Znowu cisza. - Na Merlina! Otwórz te przeklęte drzwi, albo otworzę je sama! - Kłamałam, nie byłabym w stanie wyważyć czegoś tak ciężkiego. Mimo to, groźba podziałała. Drzwi się uchyliły. Mafumi stała przy toaletce z, o dziwo, przeklęcie poważną miną.
- Nic złego nie zrobiłam! Przysięgam, nic złego! Mogę wszystko wyjaśnić! - wyrzuciła natychmiast w moją stronę. Oczy miała przeszklone, jej podbródek trząsł się. Mogę przysiąc, że bicie mojego serca słychać było w całej posiadłości.







Tak więc ukazał się pierwszy rozdział. Troszeczkę namieszałam ,ale mimo to w drugim rozdziale wszystkie kwestie będą wyjaśnione.
W tytule rozdziału zawsze będę zamieszczała fragment piosenki która ma dodać klimat rozdziału(wersja dla chętnych) Zawsze na koniec będę podawała tytuł piosenki i wykonawce. Dzisiaj to: The Lumineers: Stubborn love.
Dziwne nazwy są podlinkowane, będzie można zobaczyć ich wyjaśnienie w zakładce: Komnata Tajemnic lub wystarczy kliknąć w dane słowo.
Bardzo dziękuję za każdy komentarz oraz za każdego obserwatora.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Prolog



S
iedząc na fotelu koło kominka w którym szalał rozpalony ogień, opatuliwszy się cienkim kocem, czytałam kolejną księgę, którą miałam obowiązek przestudiować przed powrotem do szkoły. Tuż za mną, między którymiś ze starych, zakurzonych regałów, stała moja siostra. Ta, jak zawsze, zamiast czytać i uczyć się, czas w bibliotece spędzała na wyszukiwaniu książek z bajkami. Uwielbiała historyjki dla dzieci. Aż dziw bierze, że ma 14 lat. Mafumi zawsze taka była —nieodpowiedzialna, beztroska. Odkąd pamiętam wierzyła w bezinteresowne dobro, co jest błędem. Czasami się zastanawiam, czy aby na pewno jesteśmy bliźniaczkami. Ja — twardo stąpająca po gruncie, ona — bujająca w obłokach.
– Mafumi, powiedz mi, czego znowu szukasz? – Nie, nie byłam ciekawa jaka to może być książka. Zastanawiałam się po prostu, co mi odpowie. Rzadko ze sobą rozmawiałyśmy, nasze wymiany zdań były krótkie i często nudne. Mimo to, nie traciłam nadziei na odnalezienie wspólnego języka i od czasu do czasu próbowałam poprawić nasze relacje.
– Emm – zająknęła się – szukam historii o Trzech Braciach, ale nie znam autora. Może ty znasz, Alice? – W jej głosie słyszalna była nutka nadziei. Aż szkoda, że nie miałam jak jej pomóc. Nie znałam autora, naturalną siłą rzeczy — nigdy nie miałam czasu na czytanie takich bzur. Jak już wspomniałam, świat mojej siostry jest mi całkiem obcy.
– Nie, nie znam. A czemu szukasz tej książki? – Mafumi szybkim krokiem wyszła spomiędzy regałów, po czym usiadła obok mnie, na drugim szkarłatnym fotelu. Jej długie, jasnoblond, wręcz białe włosy delikatnie spływały na ramiona. Była ładna, ale miała urodę małej dziewczynki, jaką była. Duże, szare oczy, szeroko otwarte — jak u dziecka. Ładną, lekko opaloną cerę, która dodawała uroku oraz piękne usta, a całości dopełniał zgrabny nosek. Skrycie jej zazdrościłam, że aż tak przypominała naszą matkę.
– Bo widzisz, usłyszałam – tutaj ściszyła głos – że to prawda. To wszystko, co jest napisane w tej baśni, to najprawdziwsza prawda.
– Mafumi – westchnęłam. – Naprawdę sądzisz, że bajka dla dzieci opowiada prawdę? I co ci Trzej Bracia robią? Ratują świat? Walczą ze złem? Czy się zakochują i żyją szczęśliwie? - prychnęłam.
– Nie wierzysz mi. Wiedziałam, że tak będzie. – Nadęła swe policzki, przypominając chomika. - Mimo wszystko, ja w to wierzę, bo to prawda! Wiem to! I jeszcze ci udowodnię. – Jej ekscytacja osiągnęła zenit. Uwielbiała doszukiwać się niesamowitych rzeczy w prostych przedmiotach, o zgrozo! Popatrzałam na jej oczy. Błyszczały jak w pełnym słońcu, chociaż jedynym źródłem światła w tym pomieszczeniu był ogień w kominku i księżyc za oknem. - Jesteśmy Wyższymi, a może nawet samymi Aniołami. – Ostanie słowo wymówiła prawie szeptem.
– Nie jesteśmy żadnymi Aniołami. – Ucięłam oschle. – Nie możesz mówić takich rzeczy, bluźnisz Anioły.
– Nie bluźnię! Ja to wiem! Mama jest Aniołem, a tata jest czystej krwi Wyższym, jego rodzina sławi się, że nie ma wśród nich żadnych szlam! Przecież to oczywiste, że jesteśmy Aniołami! – Wszystko to, mogę się założyć, wyrzuciła z siebie w mniej niż pięć sekund.
– Merlinie! Jesteśmy Wyższymi i mam nadzieję, że tak pozostanie.
– A ja mam nadzieje, że nie! – Krzyknęła.
– Uważaj, bo przykre rzeczy lubią się spełniać. – Rzuciłam i wróciłam do wcześniej zaczętej książki. Grube tomiszcze nosiło tytuł „Historia Turnieju Trójmagicznego”.